Leo Beenhakker Człowiekiem Roku 2007 tygodnika „Wprost”
  • Agaton KozińskiAutor:Agaton Koziński
  • Dominika ĆosićAutor:Dominika Ćosić
  • Rafał PleśniakAutor:Rafał Pleśniak
  • Joanna HeidtmanAutor:Joanna Heidtman

Leo Beenhakker Człowiekiem Roku 2007 tygodnika „Wprost”

Dodano: 
Człowiek Roku 2007
Człowiek Roku 2007 Źródło: Wprost
Kiedy w sierpniu 2006 r. obejmował piłkarską reprezentację Polski, wielu przekonywało, że podjął się mission impossible. Z zawodnikami, którzy grają w słabej polskiej lidze albo są rezerwowymi w zagranicznych klubach, nie można podbijać świata. Tymczasem po kilkunastu miesiącach pracy Holendra okazało się, że wygraliśmy grupę eliminacyjną do mistrzostw Europy, w której za przeciwników mieliśmy czwartą drużynę świata Portugalię, silną Serbię i nieobliczalną Finlandię.

NapoLeo Polski

Polskich kibiców cieszyły nie tylko zwycięstwa, ale również nowoczesny sposób gry zespołu Beenhakkera. Trener piłkarskiej reprezentacji to jedno z ważniejszych stanowisk w Polsce. Jest oceniany i rozliczany przez miliony Polaków niemal tak bezlitośnie jak najważniejsi politycy. Z ogromną presją Beenhakker radził sobie do tej pory znakomicie. Połączył Polaków bogatych i biednych, mieszkających w kraju i emigrację zarobkową, wykształciuchów i mohery, grubych i chudych, wysokich i niskich. Gdy polska reprezentacja zapewniła sobie awans do mistrzostw Europy, czapki z głów zdjęli przed nim solidarnie prezydent i premier. Lech Kaczyński zapowiedział przyznanie Leo Beenhakkerowi Krzyża Zasługi, a Donald Tusk ogłosił Dzień Radości Narodowej. To najlepszy dowód, że to on wywarł największy wpływ na polską rzeczywistość w 2007 r. Dlatego kolegium redakcyjne tygodnika "Wprost" przyznało tytuł Człowiek Roku 2007 Leo Beenhakkerowi. Ostatni gwizdek sędziego w meczu Polska - Belgia, decydującym o awansie naszych piłkarzy do Euro 2008. Czterdzieści tysięcy kibiców na stadionie w Chorzowie i prawie dziesięć milionów przed telewizorami wpada w euforię po wygranej 2:0 i pierwszym w historii awansie do finałów mistrzostw Europy.

Każdego na miejscu Leo Beenhakkera, holenderskiego trenera naszych piłkarzy, rozpierałaby duma. Pchaliby się przed kamery, rozkoszowali sukcesem. Niektórzy zbesztaliby krytyków. Beenhakker niczego takiego nie zrobił. Po meczu mówił, że bohaterami są piłkarze. Ale i ich ocenił obiektywnie, bez egzaltacji. Bo tym razem, choć wygrali, zagrali słabo. To cały on - Leo zawodowiec. To chłodnej analitycznej głowie Holendra nasi piłkarze zawdzięczają cywilizacyjny skok do piłkarskiej Unii Europejskiej.

Domator z cygarem i cappuccino

Leo Beenhakker urodził się w 1942 r., kilkaset metrów od stadionu Feyenoordu Rotterdam. Dzieciństwo spędził w dzielnicy Charlois w południowej części miasta, niedaleko portu. Wtedy była to dzielnica robotnicza. Mieszkał przy niewielkiej ulicy Urkersingel. Wychowywał się w niebogatej rodzinie. Był jedynakiem, ale bardzo wcześnie musiał sobie radzić bez ojca ("Super Expressowi" przyjaciel Beenhakkera Jan de Zeeuw opowiadał, że podczas II wojny światowej Niemcy deportowali ojca Leo, "który potem wrócił do domu chory i szybko zmarł"). Śmierć ojca nastoletni Leo bardzo przeżył. Jak sam później przyznał, uznał wtedy, że Boga nie ma.

O życiu prywatnym Leo Beenhakker opowiada niechętnie i zdawkowo. Strzeże swoich najbliższych przed wścibskimi dziennikarzami. Wiadomo, że miał żonę, z którą rozwiódł się przed kilkoma laty. Związał się potem z Belgijką. Ma syna i córkę. Mieszka w Belgii, w miasteczku Schilde koło Antwerpii, ale najlepiej czuje się w letnim domku w Holandii. Tam może do woli obcować z przyrodą, wypływać wczesnym rankiem na jezioro i łowić ryby. Właśnie takie domowe, błogie życie lubi najbardziej. Do rubryki "ulubione" koniecznie trzeba dopisać kawę cappuccino. To przyjemność, której Holender nie potrafi sobie odmówić. Inną przyjemnością Leo jest palenie. Z okazji przedłużenia kontraktu z selekcjonerem szef PZPN Michał Listkiewicz wręczył Beenhakkerowi paczkę cygar Montecristo.

Domatora Beenhakkera przeraża przemoc i zmiany kulturowe zachodzące w jego ojczyźnie. Jego zdaniem, Holandia straciła tożsamość. Beenhakker dumny jest z osiągnięć swojego kraju: postępowych reform i tolerancji dla odmienności. Daleki jest też od ksenofobii. Przeszkadza mu jednak, że imigranci nie asymilują się i nie stronią od agresji W jednym z wywiadów nawiązał do szokujących morderstw: populistycznego polityka Pima Fortuyna i kontrowersyjnego reżysera Theo van Gogha. Obaj zostali zabici przez islamskich fanatyków za krytykę islamskiego fundamentalizmu. Poglądy Beenhakkera podziela coraz więcej Holendrów. W ciągu półwiecza Rotterdam, rodzinne miasto trenera polskiej reprezentacji, zmieniło swoje oblicze. Dawna dzielnica Leo jest dziś zamieszkana w większości przez przybyszów. Na wizytówkach widnieją nazwiska tureckie, marokańskie, kurdyjskie, a coraz rzadziej holenderskie.

Obieżyświat

W piłkę Beenhakker grał w amatorskich klubach Tediro Rotterdam, Xerxes Rotterdam i Zwart Wit'28. Wiele nie zwojował, ale dość szybko, w wieku 23 lat, zajął się trenowaniem. - W 1962 r. Benfica Lizbona wygrała z Realem Madryt 5:3, a lidera Portugalczyków Eusebio noszono na rękach. To ten wspaniały mecz sprawił, że Beenhakker zaczął marzyć o tym, by zostać selekcjonerem najlepszych drużyn na świecie - mówi "Wprost" Maarten Pronk, który od kilkudziesięciu lat jest związany z Feyenoordem Rotterdam, a teraz oprowadza wycieczki po klubie.

Zanim Beenhakker zaczął trenować reprezentacje, święcił triumfy z klubami. Najpierw w Holandii. Po zdobyciu szlifów jako szkoleniowiec juniorów Feyenoordu i Ajaksu objął pierwszą drużynę słynnego klubu z Amsterdamu i już w pierwszym sezonie pracy wywalczył z nią mistrzowski tytuł. Potem powtórzył ten wyczyn. Mistrzem kraju został też jako trener ukochanego Feyenoordu. Warto dodać, że oba kluby serdecznie się nie znoszą, dlatego niektórzy kibice nie mogli wybaczyć Beenhakkerowi pracy u największego wroga. Od 1986 r. przez trzy sezony prowadził słynny Real Madryt. Trzy razy wywalczył z nim tytuły mistrzowskie, ale nie udało mu się zdobyć Pucharu Europy. Trenował kluby na całym świecie: hiszpańskie Real Madryt i Real Saragossa, szwajcarski Grasshoppers Zurych, meksykańskie America i Guadalajara, turecki Istanbulspor. Prowadził również reprezentacje narodowe Arabii Saudyjskiej oraz Trynidadu i Tobago. Był też dwukrotnie, w roku 1985 i 1990, powoływany na trenera reprezentacji Holandii. Z gwiazdami pomarańczowych z różnych powodów nie wyszło mu najlepiej. Ale trzeba przyznać, że zadanie miał trudne: był powoływany w sytuacjach kryzysowych, miał mało czasu na wykazanie się, a do tego skłóconą drużynę.

Brak czasu nie przeszkodził Leo Beenhakkerowi w odniesieniu historycznego sukcesu z Trynidadem i Tobago. Powołany został po nieudanych meczach na początku eliminacji do mundialu w Niemczech. Potrafił jednak tak pokierować zespołem, że awansował z nim do mistrzostw świata. Z reprezentacją kraju, który ma mniej mieszkańców niż Warszawa. I jego Trynidad i Tobago zremisował na mundialu z faworyzowaną Szwecją, a o mały włos nie udało mu się powtórzyć tego wyniku z Anglią (dwie bramki stracił w ostatnich kilku minutach meczu). Co takiego zrobił Leo? A choćby przesunął najbardziej znanego swojego zawodnika Dwighta Yorke'a (kilka lat wcześniej brylował w Manchesterze United) z ataku na pozycję pomocnika. Podobny manewr zastosował wielokrotnie. Także w reprezentacji Polski (Dariusz Dudek, przyzwyczajony do gry w obronie, u Beenhakkera musiał się nauczyć grać w pomocy). Wcześniej, w Feyenoordzie Rotterdam, gry w obronie nauczył napastnika Tomasza Rząsę (na tej pozycji grał potem w reprezentacji). Przestawianie zawodników z korzyścią dla zespołu to nie jedyna umiejętność, dzięki której Beenhakker stał się wielkim trenerem. Holender jest świetnym taktykiem i psychologiem. Piłkarze, których trenował, przyznają, że nie żałuje czasu na długie rozmowy w cztery oczy z każdym swoim zawodnikiem.

Efekt Beenhakkera

Zatrudnienie Beenhakkera nie wywołało w Polsce entuzjazmu. Padały argumenty, że Holender sobie nie poradzi, bo nie zna polskich realiów. Narzekano, że zarabia kilkakrotnie więcej niż poprzednicy. Nie docierało do malkontentów, że Beenhakker jest przedstawicielem szkoły trenerskiej, która świetnie sprawdza się pod każdą szerokością geograficzną. Wystarczy wspomnieć, że podczas ostatnich mistrzostw świata Holendrzy byli trenerami aż czterech finalistów (Guus Hiddink - Australii, Leo Beenhakker - Trynidadu i Tobago, Dick Advocat - Korei Południowej i Marco van Basten - Holandii). Moda na holenderskich szkoleniowców schodzi zresztą powoli pod strzechy. Trenerem drugoligowej Odry Opole został właśnie Rob Delahaije. Serca polskich kibiców Beenhakker zdobył meczem z Portugalią w eliminacjach do mistrzostw Europy. 11 października 2006 r. reprezentacja zagrała najlepiej od co najmniej kilkunastu lat. W Chorzowie w znakomitym stylu pokonaliśmy czwartą drużynę świata. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, widząc z jaką łatwością ośmieszamy gwiazdorów z Portugalii, dla których była to pierwsza od ośmiu lat przegrana w meczach eliminacyjnych do mistrzostw świata czy Europy. Jednorazowy wyskok, po którym wszystko wróci do "polskiej" normy? Nie, bo efekt Beenhakkera okazał się trwalszy. W kolejnym meczu eliminacyjnym nasza drużyna wygrała z Belgią w Brukseli. Co więcej, na ten sukces zapracowali w dużej mierze inni zawodnicy niż bohaterowie z Chorzowa. Z konieczności (kontuzje, żółte kartki) Leo Beenhakker musiał wymienić połowę zespołu, a mimo to nadal funkcjonował on jak dobrze naoliwiona maszyna. U Beenhakkera dobrze grali nawet ci, którzy rzadko występowali w słabej polskiej lidze. Trener zasłużył się zresztą, nie tylko pracując z pierwszą reprezentacją. Odwiedził drużynę polskich juniorów, którzy krótko po tym pokonali w mistrzostwach świata Brazylię. Poleciał również do Cardiff, aby przekonywać władze UEFA, że mistrzostwa Europy powinny się odbyć w Polsce.

Angażując Leo Beenhakkera, władze PZPN wygrały los na loterii. Holenderski trener zbliża się do końca kariery, a ponieważ mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, można być pewnym, że Beenhakker zrobi wszystko, aby kibice byli dumni, oglądając polskich piłkarzy podczas Euro 2008.

Najważniejszym osiągnięciem Beenhakkera jest jednak dowartościowanie polskich piłkarzy. Oni chcą być tacy jak ich trener. Legendarne są już opowieści, jak to nawet kontuzjowani gracze przyjeżdżają na zgrupowania, żeby trener nie pomyślał, że unikają gry z byle powodu. Uznali, że przy Leo nie wypada narzekać na przemęczenie i szukać wymówek. Nieprzypadkowo w kadrze Holendra nie ma zawodników nie umiejących panować nad sobą i własnym językiem. Leo to dżentelmen, więc piłkarze też chcą być dżentelmenami. Czują się przy nim lepsi. I nie tylko oni, bo także miliony kibiców. Beenhakker nas uszlachetnia. Dlaczego takiego efektu nie osiągali polscy trenerzy? Bo Polacy mają znacznie większą skłonność do liczenia się z opiniami osób z zagranicy niż z tymi, które formułują rodacy. Jeśli cudzoziemiec nas chwali, uznajemy to za prawdziwą pochwałę. Gdy nas gani, przeżywamy to znacznie dotkliwiej. O tym fenomenie zaświadczają już najstarsze kroniki: Thietmara z początku XI wieku czy Galla Anonima z początku XII wieku. Poza tym Beenhakker jest w Polsce traktowany jako wzorcowy Europejczyk, ambasador Zachodu. Imponują nam jego sposób bycia, ubierania się, język, samokontrola, wdzięk. Beenhakker to powiew cywilizacji Zachodu. A to, że działa w bodaj najbardziej plebejskiej dyscyplinie sportu, tym bardziej podkreśla jego odmienność.

Dominika Ćosić
Rafał Pleśniak

Zostanę z wami

Rozmowa z Leo Beenhakkerem

Wprost: - Został pan Człowiekiem Roku "Wprost" w roku wyborczym w Polsce. Wygrał pan z politykami.
Leo Beenhakker:

- Sam jestem zaskoczony, że przyznaliście mi ten tytuł. Ale sport jest czymś uniwersalnym. Wiecie lepiej niż ja, że Polska szuka obecnie własnego miejsca w zachodniej Europie. Z przyczyn historycznych przez wiele lat byliście odizolowani. Futbol, a właściwie cały sport, świetnie w promocji pomaga. Sukcesy waszych zawodników pokazują Polskę światu. A w Polakach budują narodową dumę.

- Zaskakuje pana tak duża siła oddziaływania futbolu?

- Ciągle mnie zaskakuje. Weźmy na przykład Trynidad i Tobago. Ten kraj składa się z dwóch wysp, na których mieszkają dwie różne nacje. Jest niepodległy od lat 60., ale - mimo wielu wysiłków ze strony polityków - nigdy nie udało się stworzyć z dwóch narodowości jednej. To cały czas były dwie nacje. Pamiętam jednak dzień, kiedy z drużyną tego kraju awansowałem do mistrzostw świata w 2004 r. W tym momencie cały kraj się zjednoczył, nagle okazało się, że na obu wyspach mieszkają osoby tej samej narodowości. Później premier kraju gratulował mi, mówiąc, że jednym meczem osiągnąłem tyle, ile politykom nie udało się osiągnąć przez kilkadziesiąt lat. Taki właśnie wpływ na społeczeństwo ma piłka nożna.

- Trenerem jest pan od dziesięcioleci. Jak zmieniła się w tym czasie piłka nożna?

- To ciągle ta sama gra, która wzbudza mnóstwo emocji. Gdy na korcie jeden tenisista jest wyraźnie lepszy od drugiego, wiadomo, kto wygra mecz. W futbolu ta reguła nie działa - wiadomo tylko, że lepszy ma większe szanse, ale wynik pozostaje otwarty. Sytuacje, gdy słabszy pokonuje silniejszego, zdarzają się regularnie. Zmieniła się natomiast otoczka wokół piłki nożnej. Mamy inne stadiony, futbolem dużo bardziej interesują się media, najlepsi piłkarze są gwiazdami na całym świecie.

- Za pół roku mistrzostwa Europy. Co osiągną polscy piłkarze?

- Nie wiem. Mówimy o futbolu, a w tej dyscyplinie sportu niczego nie da się przewidzieć.

- A na co pan liczy?

- Nasze ambicje sięgają oczywiście złota, ale dokładnie takie same ambicje ma 15 innych zespołów, które przyjadą na mistrzostwa. Mogę więc zadeklarować, że jedziemy walczyć o złoto, a nie na wycieczkę krajoznawczą. Ale to, co się wydarzy na zawodach, to już całkowicie inna historia.

- Naprawdę wierzy pan w sukces?

- W piłce nożnej każdy może wygrać z każdym. Udowodniliśmy to w kwalifikacjach, gdy zdobyliśmy cztery punkty w meczach z Portugalią, jedną z najlepszych drużyn na świecie. To oznacza, że możemy zwyciężyć z każdym, także z Niemcami.

- Nastawia się pan jakoś szczególnie na ten mecz? Polscy piłkarze wyraźnie mają kompleks niemieckiej drużyny. Nigdy z nimi nie wygrali.

- Taki kompleks ma wiele drużyn. Ale nie znaczy to, że w tym kontekście musimy się jakoś szczególnie przygotowywać do meczu z Niemcami. Przecież mam drużynę złożoną z młodych zawodników. Młodego pokolenia, które nie żyje już wydarzeniami sprzed kilkudziesięciu lat.

- Jeśli Polska zdobędzie medal na mistrzostwach Europy, otrzyma pan pewnie mnóstwo atrakcyjnych ofert pracy. Jak pan się wtedy zachowa? Zostanie pan z nami?

- Tak. Właśnie przedłużyłem kontrakt na prowadzenie waszej reprezentacji i zamierzam go wypełnić. Nie mam dylematów. Praca z klubami mnie już nie nęci - robiłem to przez 40 lat. Nawet takie wyzwanie jak gra w Lidze Mistrzów nie jest dla mnie atrakcją. Mam na swoim koncie 60 meczów w tych rozgrywkach i tyle mi wystarczy. Mnie interesuje praca, w której mam swobodę działania i mam szansę spotkać dobrych piłkarzy. Polska mi to gwarantuje - dlatego chcę tutaj zostać. Widzę szansę rozwoju i chcę ją wykorzystać.

- Trenując, zwiedził pan pół świata. Co pana tak gna do nowych wyzwań?

- Po prostu lubię to, co robię. Pasja to najlepsza motywacja, jaką można mieć. Każdego ranka cieszę się z nowego dnia, bo wiem, że będę się zajmował tym, co sprawia mi największą przyjemność.

- Co jest takiego pociągającego w piłce nożnej?

- Przede wszystkim generuje mnóstwo emocji. Nie potrafię bez tego żyć. Bez emocji dni są szare. Dzięki futbolowi każdy dzień jest inny, nie ma w nim miejsca na nudę.

- Trenując zespoły w różnych zakątkach świata, pracował pan za każdym razem inaczej?

- Każdy kraj ma własną kulturę, styl życia. Należy to szanować. Ale w futbolu obowiązuje jedna uniwersalna kultura dla wszystkich nacji. Polscy piłkarze muszą postępować według tych samych zasad co futboliści z Trynidadu i Tobago.

- Jakie to zasady?

- Trzeba być świetnie przygotowanym fizycznie, ale także mentalnie do zawodów. Trzeba być bardzo silnym, aby poradzić sobie ze stresem, presją, jaka powstaje przed każdym meczem. Trzeba przejść cały proces przygotowań, by odnieść sukces. W tym miejscu nie ma znaczenia narodowość czy kultura, w jakiej się wychował piłkarz. Każdego sportowca obowiązują te same reguły - bez względu na to, jaką dyscyplinę uprawia.

- Kto był najlepszym piłkarzem, z jakim pan pracował?

- Nie da się tego powiedzieć, każdy zawodnik jest inny. Pracowałem z wieloma wybitnymi piłkarzami: Marco van Bastenem, Hugo Sánchezem, Berndem Schusterem. Ale nie można ich porównywać z sobą - tak samo jak nie można porównywać jabłek z gruszkami. Po prostu każdy zawodnik ma określone predyspozycje, które należy jak najlepiej wykorzystać. Schuster był dla mnie tak samo ważny jak van Basten, Frank Rijkaard czy Ruud Gullit.

- Jak na tym tle wypada Ebi Smolarek?

- Nie da się go porównać z tamtymi piłkarzami. Ebiego znam wiele lat, on ciągle dojrzewa jako zawodnik. Jest ciągle stosunkowo młody i cały czas się rozwija.

Rozmawiał Agaton Koziński

Urodzony zwycięzca

Portret psychologiczny Leo Beenhakkera

Typ osobowości Leo Beenhakkera to tzw. doer (od angielskiego słowa "do": działać, robić). Takie osoby działają skutecznie i bezpośrednio, aby zrealizować cel czy zadanie, na którym są silnie skoncentrowane.

Zdeterminowany

Ludzie o takim typie osobowości bywają niecierpliwi i oczekują natychmiastowych wyników. Motywują ich wyzwania i zadania, nad którymi mają pełną kontrolę, co oznacza, że sami decydują o tym, jak będą je realizować. Rozlicza się ich jedynie z rezultatów. Bez względu na typ pracy, jaką wykonują, interesuje ich przede wszystkim efektywność działania. Nie lubią, aby niespodziewane poczynania innych rozbijały ich starannie wypracowany plan. Kiedy raz zobowiążą się do czegoś, realizują to z pełnym poświęceniem i determinacją. Przy podejmowaniu decyzji opierają się na logice i racjonalnych przesłankach. Nie dają się ponieść emocjom, choć mają silną intuicję, co pozwala im szybko i właściwie działać wtedy, gdy nie ma do dyspozycji zbyt wielu danych czy koniecznych informacji. Oni wiedzą, jak wówczas zadziałać, choć nie zawsze wiedzą, skąd to wiedzą. Po prostu to robią i okazuje się, że słusznie.

Realizator

Nie potrafią i nie chcą się przesadnie koncentrować na szczegółach, detalach, drobiazgach. Widzą "duży obrazek", cel, najważniejsze punkty. Zamiast rozważać po raz kolejny szczegóły planu, wolą przejść do jego realizacji i nie będą czekać na tych, którzy się ociągają i zbyt długo nie potrafią się zdecydować. Mogą przewodzić i chętnie przejmują odpowiedzialność, ale jeśli grupa staje się opieszała, idą sami, nie oglądając się na innych, bo najważniejsze jest dla nich osiągnięcie celu. Będą szukać gdzie indziej współpracy, jeśli jest konieczna, lub osiągną cel sami.

Lokomotywa

Tacy ludzie jak Leo Beenhakker w zespole łączą rolę lokomotywy - przez inspirowanie akcji i zagrzewanie zespołu do boju, nadawanie kształtu wysiłkom zespołu - z rolą koordynatora, który ustala cele oraz koordynuje wysiłki wszystkich członków zespołu. Jeśli dominuje, to raczej nie dzięki wymaganiu bezwzględnego posłuszeństwa, ale ze względu na swój prestiż i szacunek, jaki budzi. W ten sposób takie osoby potrafią równoważyć koncentrację grupy na zadaniu z budowaniem "ducha zespołowego".

Sternik

Pochwały nie są dla doerów najważniejsze, nie podniecają ich tytuły i nagrody, nagrodą samą w sobie są osiągnięcia. Całe życie kształtują rzeczywistość wokół siebie i nie przyszłoby im do głowy, że można czekać, aż coś zrobi się samo. Charakteryzuje ich stabilność emocjonalna i silna wewnątrzsterowność, co oznacza poczucie możliwości wpływania na to, co ich spotyka, i odrzucenie poczucia bezsilności. Takie osoby dobrze radzą sobie ze stresem, bo uważają, że znajdują się w stresujących sytuacjach z własnej woli, a sam stres interpretują jako coś, co czyni ich życie bardziej interesującym, a nie jako presję, której są poddawani.

Ryzykant

Ludzie o takim typie osobowości nie boją się ryzyka (jest ono przecież wpisane w działanie), ale też jest im łatwiej sobie z nim radzić, ponieważ mają bardzo zdrowe podejście do porażek. Charakteryzuje ich tzw. optymistyczny styl wyjaśniania porażek. Nie załamują się, gdy spotyka ich niepowodzenie. Dla nich to sprawa jednorazowa, nieprzekreślająca możliwości dalszych sukcesów. Zamiast "przeżuwać" porażkę, od razu zastanawiają się, co trzeba zmienić, by następnym razem odnieść sukces. Nie wątpią w takich momentach w siebie czy w swoje możliwości. Podobnie w razie konfliktów - nie unikają sporów i krytyki, ale stawiają im czoło i szukają rozwiązań. W komunikacji są bezpośredni - nie owijają w bawełnę, koncentrują się na meritum, ich wypowiedzi są zazwyczaj krótkie i konkretne. Są bardziej skoncentrowani na celach i zadaniach niż na relacjach, ich potrzeba osiągnięć zdecydowanie przewyższa potrzebę akceptacji i przynależności. Dzięki temu potrafią zdziałać więcej wszędzie tam, gdzie innych powstrzymuje obawa przed dezaprobatą.

Lider

W wypadku Leo Beenhakkera można mówić o osobowości lidera. Potrafi wywierać silny wpływ na innych. Nie manipulacją, ale silną wewnętrzną spójnością. Taki typ osobowości kieruje się wewnętrznym kompasem, którym są jego wartości. Jako bezpośredni i bezpośrednio dążący do celu odczuwa silną niechęć do udawania czegokolwiek i nie jest w stanie robić niczego, do czego nie jest autentycznie przekonany. Jest więc zawsze w zgodzie z sobą, jego działania są spójne z wewnętrznym systemem wartości. To wyzwala siłę, która oddziałuje na innych.

Joanna Heidtman
Psycholog, trener zarządzania i rozwoju osobistego z firmy doradczej Heidtman & Piasecki
Więcej możesz przeczytać w 3/2008 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.


Partnerzy

  • Mecenasi
  • BGK – Bank Gospodarstwa Krajowego – 100 lat
  • PKO Bank Polski
  • Orlen
  • Bank Pekao
  • Partner Główny
  • PGE Polska Grupa Energetyczna
  • Partner Strategiczny
  • Totalizator Sportowy
  • Partnerzy
  • Alior Bank
  • Hotel Courtyard by Marriott Warsaw Airport
  • Enea
  • Mennica Polska
  • Polski Holding Hotelowy